5 marca 2018 - wstaję jeszcze przed świtem bo tego samego dnia chcę dojechać nad Morze Czerwone, a przecież mam jeździć tylko za dnia ;) Szybka toaleta i pakowanie, pożegnanie z gospodarzem i ruszam w drogę.
Najpierw stacja benzynowa (bo to jedyne czynne miejsce z jedzeniem i piciem o tej porze) i wielkie zakupy: ciepłe pieczywo na miejscu, zapasy jedzenia na drogę i 6 litrów wody bo tym razem mogę nie spotkać miłosiernego kierowcy z butelką zimnej wody.
Jazda zaczyna się fantastycznie – zjeżdżam w dół krateru Ramon, na którego krawędzi leży miasteczko Mitzpe Ramon (po hebrajsku zobacz Ramon). Zjazd jest genialny: bardzo długi i szybki. Zasuwam ponad 70 km/h a widoki zapierają dech w piersi. Jest cudownie! Jadę przez pustynię, zupełnie sam, z głębokim przekonaniem, że wieczorem popływam sobie w cieplutkim morzu!!!
Po wspaniałym zjeździe zaczyna się monotonne pedałowanie, a za godzinę droga ostro się wspina. Słonce świeci niemiłosiernie, nie ma skrawka cienia, a jazda pod górę to maksymalnie 10-12 km/h.
Wreszcie góra odpuszcza i zaczyna się zjazd, ale tu niemiła niespodzianka – silne podmuchy wiatru o mało nie spychają mnie z drogi. Zjeżdżam powoli i na dole dostaję uderzenie wiatru w twarz.
Okazuje się, że teraz mam ostro pod wiatr. Naprawdę ostro. Tak ostro, że po płaskim jadę nie więcej niż 10 na godzinę. To taki moment, kiedy psychika siada: do celu zostało jakieś 100 kilometrów, temperatura 34 stopnie, wiatr nie odpuszcza i powoli zaczynasz rozumieć, że jeżeli chcesz dojechać do celu dzisiaj to tylko w środku nocy.
Po kolejnej godzinie walki z wiatrem dojeżdżam do oazy Shitim. Od razu kupuję 2 butelki coli, obiad i postanawiam przeczekać silny wiatr. Może po południu zelżeje. Po pysznym obiedzie ruszam i od razu dostaję w twarz. Wiatr jest jeszcze silniejszy niż przed obiadem. Walczę kolejnych 8 kilometrów i zmieniam plany: odpuszczam nocną jazdę pod wiatr.
Wracam do oazy pchany wiatrem z prędkością 30 km/h wcale nie dotykając pedałów! Wieje w plecy aż miło. Kiedy planowałem trasę ostatni odcinek do Eilatu miał być według moich izraelskich znajomych najlepszy. Miało być z wiatrem! Pytałem o to ludzi w oazie i okazało się, że jest jakaś anomalia pogodowa i raz na jakiś czas wieje gorący pustynny wiatr od południa znad Afryki. No i oczywiście ja trafiłem na tę anomalię :(
Za to nocleg i kolacja w oazie wynagrodziły mi zmianę planów. Jedzenie było naprawdę fantastyczne, ilości smakołyków hurtowe a towarzystwo bardzo miłe. Przed wyjazdem tego nie planowałem, ale teraz już wiem: nocleg w oazie na środku pustyni to absolutny hit wyprawy! Spało się cudownie.
To był naprawdę trudny dzień: 88 kilometrów, z tego 30 pod wiatr-koszmar.
Komentarze